Boryszewski Andrzej Róża († 1510), arcybiskup lwowski i zarazem biskup przemyski, wreszcie arcybiskup gnieźnieński, dyplomata, humanista. Boryszewscy są odgałęzieniem rodziny Bużeńskich, osiadłej w Sieradzkiem nad Wartą w Boryszewie, od którego nowe nazwisko przybrali. Przenieśli się jednak nad Nidę do Boryszowic (dzisiaj Borszowice w pow. jędrzejowskim), gdzie ok. r. 1435 urodził się nasz Andrzej, jeszcze jako arcybiskup gnieźnieński nazywany »haeres de Borzyszowice«. Ojcem jego był Mikołaj, konfederat z r. 1439, sczasem kasztelan zawichojski, wiernie oddany Jagiellonom: przy boku Władysława na Węgrzech (1443), przy boku Kazimierza w sprawie łuckiej (1452). Matka nieznana (może któraś z Kurozwęckich); starsi bracia, Mikołaj i Janusz, czyli Zawisza, wybitnych stanowisk nie zajmowali i wogóle rodzina ta wkrótce wygasła. Andrzej B. zapisał się na Uniwersytet Krakowski w półroczu letniem 1453, w r. 1455 został bakałarzem, a w r. 1458 mistrzem nauk wyzwolonych, w czasie kiedy kolegami jego byli wybitni ludzie z drugiej połowy XV wieku: Dobiesław z Kurozwęk, Piotr Kmita, Ambroży Pampowski. Pierwszą posadą Andrzeja po studjach uniwersyteckich był notarjat w sądzie duchownym w Gnieźnie (1463), gdzie wkrótce objął katedrę Jan Gruszczyński. Z jego to poparciem i poleceniem udał się B. wkrótce do Rzymu. Tutaj tak zgrabnie umiał się zawinąć, że wrócił w r. 1468 jako »cubicularius S. Ap., Gnesnensis et Cracoviensis canonicus«, z prowizji papieskiej. Później jeszcze w r. 1472 miał powierzone zbieranie świętopietrza, a w rok potem (1473) otrzymał z Rzymu polecenie na kanonję włocławską. Jednakże w Polsce obudził się już naówczas opór przeciw takim prowizjom rzymskim; w Krakowie i Włocławku wprawdzie Andrzeja przyjęto – niewiadomo czy chętnie, – ale w Gnieźnie o nim słyszeć nie chciano. Arcybiskup zarzucał B-mu, że zawiódł jego zaufanie i na jego imię napożyczał pieniędzy w Rzymie; wkrótce też usunięty został od zbierania świętopietrza. Żeby jednak samowolnie szafował groszem papieskim, jak chce ks. Korytkowski, na to niema dowodu. W czasie tych rozterek kościelnych tytułowany bywał B. najczęściej tylko »proboszczem łęczyckim« od tłustej prebendy, której mu nikt nie kwestjonował. Powoli jednak wszystko się uspokoiło, i B. zasiadł na swoich różnorodnych kanonjach, do których dołączył jeszcze w r. 1485 poznańską, tak że nie było prawie w Polsce kapituły, w którejby jego zabrakło. Tylko w Gnieźnie odnawiały się ciągle burze: przed r. 1480 jakieś spory z Wojciechem z Książa, po r. 1480 z nowym arcybiskupem Zbigniewem Oleśnickim. Doszło do tego, że klątwa spadła na głowę Andrzeja za jakieś nowe długi w Rzymie. Ale się nawet z klątwy prędko potrafił otrząsnąć i doprowadzić jeszcze do tego, że go Innocenty VIII wraz z wszystkiemi beneficjami gnieźnieńskiemi wyjął spod jurysdykcji arcybiskupa, a poddał bezpośrednio pod swoją (1492). Wówczas Andrzej już nosił tytuł arcybiskupa, który także sztucznie uzyskał. Kiedy w r. 1488 bawił w Rzymie, rozeszła się tam dogodna dla niego wiadomość o śmierci arcybiskupa lwowskiego Jana Wątróbki; zaraz więc B. uzyskał u papieża mianowanie na tę katedrę. Tymczasem okazało się, że Wątróbka jeszcze żyje, musiał więc B. kontentować się narazie tylko koadjutorją i tytułem arcybiskupa »in partibus« (Teomoniensis). Dopiero po śmierci Jana (1493) objął Andrzej rządy w archidiecezji lwowskiej, ale mu to było za mało, i przy pierwszej okazji postarał się o dodanie biskupstwa przemyskiego (1501). Kiedy umarł kardynał Fryderyk Jagiellończyk (1503), uważali Jagiellonowie Andrzeja jako najdogodniejszego dla siebie prymasa, jakkolwiek był już w podeszłym wieku i wkrótce zgodził się na koadjutora w osobie Jana Łaskiego.
Chociaż rola kościelna B-go nie była wcale budująca (coprawda od takich chciwych biskupów jak Gruszczyński i Wątróbka nie mógł się wiele dobrego nauczyć), to w życiu politycznem przedstawiał się o wiele korzystniej. Z tradycji ojcowskiej był wiernym pomocnikiem Jagiellonów od Kazimierza aż do Zygmunta. Już w r. 1474 należy »proboszcz łęczycki« do twórców rozejmu po nieszczęśliwej wyprawie wrocławskiej przeciw Maciejowi węgierskiemu, później gorliwie posłuje kilkakrotnie aż do ostatecznego uregulowania spraw węgiersko-czeskich i łączących się z niemi pruskich (1479). Następnie cala promocja Fryderyka tak na krakowską jak na gnieźnieńską katedrę (1487 i 1493) przechodzi przez jego ręce. Olbrachtowi przysłużył się przez zawarcie pokoju koszyckiego, oddającego mu prawie połowę Śląska (1491), jeździł z nim do Lewoczy (1494) i brał udział w najważniejszych zjazdach jako wybitny »consiliarius patriae«; aby jednak był głównym doradcą tego króla w czasie wyprawy wołoskiej (Górka) – o tem niema wyraźnego śladu. Natomiast zanosił do Budy przy końcu r. 1497 ostry protest Olbrachta przeciw postępowaniu Węgrów w czasie wyprawy i wogóle był specjalistą w układach wołoskich od r. 1475 aż do ostatecznego pokoju między Stefanem a Olbrachtem w r. 1499, ba, nawet i później. W r. 1500, kiedy chodziło o pomoc przeciw Turkom i zanosiło się na ogólną krucjatę, bawił wraz z kanclerzem Krzesławem Kurozwęckim w Rzymie. Przyszedł stamtąd dla Polski wydatny dochód jubileuszowy, a dla B-go wspomniane powyżej biskupstwo przemyskie. Aleksandrowi był bardzo oddany; brał udział w elekcji i w unji tak w r. 1501, jak jeszcze w unji z r. 1499. W r. 1506, już w czasie śmierci Aleksandra, przeprowadził na sejmie pruskim w Malborgu reformę pruską, z której byli zadowoleni i Prusacy, i król Zygmunt. Zresztą kilka razy wydobył od duchowieństwa daniny państwowe, czasem nawet podwójne. Człowiek aż do ostatniej chwili ruchliwy, bo jeszcze pospieszył na sejm piotrkowski w lutym r. 1510, a już 20 kwietnia t. r. zakończył życie w Łowiczu. Pierwszorzędny radca Korony, wprawdzie nie inspirator, ale wykonawca znakomity, bystry, pomysłowy, nader zręczny dyplomata, wogóle mąż stanu królom i państwu pożyteczny. Uderza jeszcze i to, że w służbie publicznej zysków osobistych nie szukał, nawet królowi pieniądze pożyczał albo poręczał, a zadowolił się pomniejszemi łaskami, jak prawa prezenty, jak rozmaite pożytki dla miasteczek biskupich, protekcje itp. Boć nawet ten Kozłów, który otrzymał w r. 1502 od króla Aleksandra z prawem założenia miasteczka, poszedł raczej na pożytek katedry lwowskiej.
We Lwowie zostawił dobrą pamięć jako gospodarny administrator, dobrotliwy dla poddanych, hojny dla ubogich władca. W Gnieźnie mniej. Wszak każdy nagrobek sili się na pochwały, a tymczasem na gnieźnieńskim nagrobku B-go nic a nic więcej nie napisano, jak że postawił go »pamiętny adopcji« następca – Jan Łaski. I rzeczywiście nic większego po nim nie zostało, chyba to, że, umiejąc dobrze ludzi wybierać, dla Gniezna wybrał Łaskiego a dla Lwowa Bernardyna Wilczka. Jakże tu teraz wytłómaczyć te wszystkie sprzeczności? Bardzo wiele wyjaśnia zawsze tło czasu. Nie mieć wiele skrupułów wobec duchowieństwa, a natomiast wobec niższych warstw okazywać demokratyczne zapędy, służyć królowi wiernie, a żyć wesoło, wszak to wszystko są zasady i praktyki Filipa Kallimacha. Niepodobna zaś wątpić, że Andrzej znał dobrze Filipa, bo przecież należy wraz z nim jako »Andreas Pegasus« (ob. ks. Fijałek w »Pam. Lit.«, I 261) do założonej w Krakowie przez Konrada Celtesa humanistycznej »Societas Vistulana« (1489–91). Lubił towarzystwo, muzykę i wino, a choć umiał dbać o zyski, to jednak »rozchód u niego zawsze przewyższał dochody«. »Tenci stary był bardzo, a w wielu rzeczach lekki jak chłopiec«. »Praktyk w prowadzeniu spraw, wiekiem był obciążony, jednakże zawsze wesoły i pogodny«.
Korytkowski J. ks., Arcybiskupi gnieźn., II (1888); Acta capit. I, II, III, 2; Matr. Sum. I, II, III, IV; Długosz, Acta Alexandri; Mon. Pol. Hist., III 260 i 249, oraz Katalog arcyb. gnieźn. w B. Zamoyskich (rkp.); Portrety arcybpów lwowskich w Obroszynie pod Lwowem.
Fryderyk Papée