Po upadku Baru sławny kapelan konfederacji został schwytany, pobity i odstawiony do obozu rosyjskiego. Był tam pilnie strzeżony, trzymany w całkowitej izolacji, a po wielu tygodniach jako wyjątkowo niebezpiecznego wroga przewieziono go do więzienia w Kijowie. Sama caryca miała zdecydować o jego losach. W ciasnej, ciemnej celi, w niezmienianym ubraniu, w zupełnej samotności, nie mogąc ani mówić, ani pisać, przesiedział blisko sześć lat. Po uwolnieniu i powrocie do kraju nadal cieszył się szczególną czcią wśród wiernych. Wydawał liczne pisemne błogosławieństwa i ordynanse, które miały zażegnywać choroby, pożary i inne nieszczęścia. Wierzono, że jego przedmioty przynoszą szczęście. Zdarzało się, że nachodziły go gromady wyznawców. Przez sześć lat był znowu przeorem w Barze, a u kresu ziemskiej drogi schorowany żył jak asceta. Zgodnie z ostatnim życzeniem pochowano go w podziemiach kościoła karmelickiego w Horodyszczu. Ciało nie uległo rozkładowi, co spotęgowało wiarę w jego cudowne moce. Do jego grobu przez dziesiątki lat ciągnęły pielgrzymki, aż do czasu, kiedy władze carskie zamurowały do niego wejście w skasowanym już wcześniej klasztorze.
Więcej informacji, ciekawostek i materiałów o księdzu Marku Jandołowiczu znajdziesz w jego biogramie oraz na dalszych stronach naszego serwisu.